Odskoczyłam
na bok, unikając tym samym ataku bestii. Słup do którego byłam przywiązana,
roztrzaskał się na małe kawałeczki. Potwór szybko wznowił próbę zabicia mnie, więc nie mając
ani chwili do stracenia, biegiem ruszyłam po swoją szablę. Byłam tuż przy niej,
kiedy ciało Briana poleciało w moją stronę tym samym mnie przewracając. Tym
razem obie bestie kierowały się w moim jak i w Briana kierunku. Nie było nawet
możliwości obmyślenia jakiegoś planu. Przez
te bestie nie mamy dużego terenu do ucieczki oraz nie pozwalają zbliżyć
nam się do broni. Kilka kolejnych ataków udało nam się bezproblemowo uniknąć,
na razie było to jedyną rzeczą, którą byliśmy w stanie wykonać. A gdyby tak
jednego bardziej rozjuszyć? Jeśli dobrze to rozegram wyjdziemy z tego żywi.
Pobiegłam w stronę bestii która była aktualnie zajęta chłopakiem i od tyłu
łapiąc za jej futro zaczęłam wspinać się aż do łba. Reakcja była natychmiastowa
i przyniosła rezultat na jaki liczyłam. Zwierzę zaczęło się szarpać, próbując
zrzucić mnie siłą nie interesowało potwora że jest tu drugi osobnik jego
gatunku i był w stanie zaatakować go jeśli napatoczy mu się przed rogi. Całe
szczęście Brian zrozumiał cel mojego działania i prześlizgnął się po swój
miecz. Podczas, gdy ja zajmowałam się jednym on zaczął walkę z drugim.
Krasnoludy czerpały wielką frajdę widząc jak walczymy żeby tylko przeżyć.
Rozglądając się po arenie, odnalazłam swoją broń i zeskakując z bestii
pobiegłam w jej stronę. Będąc tuż przy niej nachyliłam się, mocno złapałam
rękojeść i zostałam zaatakowana szybciej niż mogłam to przewidzieć. Cios łapą
sprawił że poleciałam na ścianę oraz zostawił po sobie ślad na mojej ręce. Leżałam
chwilę na ziemi obserwując ruchy bestii, znów chwyciłam szable, którą upuściłam
przy uderzeniu i równo z bestią ruszyliśmy z głośnym okrzykiem w swoją stronę.
Celowo wykonałam poślizg, upadając na plecy, a następnie gdy bestia była nade
mną uniosłam ostrze rozpruwając tym samym jej brzuch. Krew jak i część
wnętrzności poleciało na mnie, a zwierzę dzięki ostatniemu odepchnięciu się
łapami od ziemi poleciało za mnie, lądując tuż za moją głową. Jeden pokonany.
Przez smród, który było czuć teraz ode mnie myślałam że zaraz się zwymiotuję,
całe szczęście Brian również kończył już zabawę ze swoim przeciwnikiem,
znajdując się na jego głowie i wbijając mu ostrze w czaszkę. Krasnoludy, które
wcześniej darły się w niebogłosy, szybko ucichli patrząc na nas z
niedowierzeniem.
- Jesteś
cała? – podbiegł do mnie Brian i skrzywił się czując ten smród.
- Muszę
opatrzeć tylko rękę, ale za nim to zrobię jest jeszcze jedna sprawa do
załatwienia. – kończąc to zdanie spojrzałam w górę, czekając na dalszy przebieg
przedstawienia. Król Krasnali wstał i zaczął bić nam brawa, za nim podążyła
cała reszta dodając do tego wiwaty.
- Co to ma
znaczyć?! – krzyknęłam rozjuszona.
- Wasza wola
przeżycia jest niesamowita. – odpowiedział krótko.
- Wola
przeżycia?! Najpierw wrzucasz nas do klatki i każesz walczyć, a teraz mówisz o
jakiejś woli?!
- Zaraz
zostaniecie wypuszczeni, moi poddani się wami odpowiednio zajmą.
- Jeśli
któryś się do nas zbliży zginie! Rozumiesz?! – gniew który czułam był coraz
większy, czułam że tracę nad sobą kontrolę.
- „W
życiu spotyka nas wiele zła, które nas niszczy lecz po czasie to zniszczenie
jest naszą siłą” – opowiedział, odchodząc. Skąd on? Przecież to słowa należące
do mojego taty, ostatni raz powiedział mi to gdy miałam wizję w pokoju Briana.
Jedna z bram zza których wyszło zwierzę otworzyła się. Ścisnęłam mocniej
rękojeść szykując się do kolejnego ataku i wtedy ujrzałam coś co doprowadziło
mnie do łez. Broń wyślizgnęła mi się z dłoni, a w gardle poczułam gulę, która
nie pozwoliła mi nic z siebie wydusić. Kolejna wizja, byłam tego pewna. Zza
bramy wyszły cztery Krasnoludy, lecz nie o nie chodziło. Tuż za nimi szli moi
rodzice i … to byłam ja jako dziecko. Trzymali mnie za rączki, wszyscy byliśmy
uśmiechnięci, wyglądaliśmy na bardzo szczęśliwych.
-
Erin, dobrze się czujesz? – zapytał Brian
Zlekceważyłam
jego słowa i ruszyłam przodem. Mama i tata wyciągnęli do mnie ręce, mówiąc żebym
się nie bała. Stanęłam przy nich i patrząc na samą siebie z przeszłości
chwyciłam ich dłonie.
-
Kim jest ta Pani? – zapytała mała ja.
- To Ty.
Tylko trochę starsza i silniejsza. – opowiedziała mama, łagodnie się
uśmiechając.
- Stary
szaman powiedział mi że na mnie czekacie. Czy wy chcecie, aby zginęła? Dlatego
widzę też samą siebie? – starałam się być opanowaną, zdawałam sobie sprawę że
pozostali patrzą na mnie jak na wariatkę, ale musiałam w tym momencie o nich
zapomnieć.
- Wręcz
przeciwnie. Musisz żyć. Nie poddawaj się
i krocz dalej, a na pewno kiedyś się spotkamy.
- A co jeśli
zawiodę? Jeśli nie pokonam Derwy i zginę? Wtedy będę z wami?
- Wybacz
kochanie, ale nasz czas dobiegł końca, nie poddawaj się i dąż do celu, bez
względu na to na jakie trafisz przeszkody. Kochamy Cię
- Zaczek… -
zniknęli. Dlaczego wszystko musi się tak bardzo komplikować? Jak mam do nich
dotrzeć? Przecież oni nie żyją, to oznaczało by że sama też muszę zginąć. Sama
na pewno nie poradzę sobie z tym natłokiem myśli. Odwróciłam się, w stronę
chłopaka który stał tuż przy mnie. Chyba zrozumiał że miałam jedną ze swoich
wizji i kładąc mi rękę na ramieniu powiedział że pomoże mi jak tylko będę tego
chciała.
Wraz z Brianem zostaliśmy
przeniesieni do pokoju w którym stał stół wypełniony po brzegi jedzeniem.
Kobieta, która nas tu przyprowadziła, powiedziała że mamy się rozgościć i
poczekać na przyjście Króla. Mamy usiąść jakby nic się nie stało i spokojnie
jeść? Skąd mamy mieć pewność że jedzenie nie jest zatrute? Zawołałam kobietę,
puki była jeszcze w naszym zasięgu. Kiedy znalazła się obok nas, rozkazałam jej
udowodnić że jedzenie nie jest zatrute. Z początku nie chciała na to przystać,
tłumacząc że jako służąca nie może jadać tych dań, dopiero zagrożenie jej
śmiercią wymusiło na niej zmianę podejścia, zaczęła próbować kilka dań, przez
jakiś czas ją obserwowałam po czym stwierdziłam że jedzenie nie jest zatrute.
Brian przez cały ten czas nie odezwał się ani słowem, tylko obserwował uważnie
moje ruchy.
- Chyba nie
zamierzacie rozmawiać ze mną o pustych żołądkach? – zapytał Król wchodząc z
ochroną.
- Myślisz że
udobruchasz nas tym jedzeniem? Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałabym
oszczędzić Twoje nędzne życie.
- Znałem
Twojego ojca. – zamurowało mnie. Co mój ojciec mógł mieć wspólnego z tym
Krasnoludem?
- Jego też
najpierw rzuciłeś na pożarcie tym bestią, po czym zaprosiłeś na obiad? –
zdenerwowana chwyciłam rękojeść broni, na co ochrona Króla zareagowała
natychmiast i stając przed nim wymierzyli w moją stronę swoje topory, Brian
również chwycił za broń dając mi tym samym do zrozumienia że mam jego wsparcie.
- Wychowałem
Twojego ojca. – odpowiedział, śmiejąc się i gestem uniesionej ręki pokazał
swoim ludziom by opuścili broń. Co to ma być za brednia? Ktoś taki i mój ojciec?
Lepiej żeby nie kpił ze mnie.
- Twój
ojciec nic Ci nie powiedział? – kontynuował – był sierotą, która w wieku 11 lat
postanowiła uciec w miasta, nie czuł się tam jak w domu. Przez pół roku żył w
dziczy, do dnia w którym został przez nas znaleziony. Nie wiem dlaczego, ale
postanowiłem się nim osobiście zająć. Wyszkoliłem go na świetnego wojownika,
liczyłem na to że zostanie z nami i będzie służył mi jako kapitan mojej armii.
Może gdyby mnie posłuchał nadal by żył, ale nie. On wolał wrócić do miasta, zaczął
odczuwać tęsknotę za miejsce w którym nic go nie trzymało. Odwrócił się od nas.
Mimo to kazałem go obserwować. Jego życie zaczęło się zmieniać, zapomniał o
swoich umiejętnościach, znalazł żonę, urodziła mu się córka i co z tego miał?
Śmierć.
- Nie masz prawa
tak mówić! – wydarłam się rozzłoszczona.
- Pozwól że
dokończę. Po jego śmierci, wiedziałem że będziesz chciała się zemścić. Czekałem
aż mnie znajdziesz. Teraz zapytasz po co wrzuciłem was do tej klatki? Musiałem
sprawdzić waszą siłę. Twój ojciec męczył się z nimi trochę dłużej i nie dlatego
że był sam, lecz nie potrafił zabić niewinnej bestii. To prawda że ona chciała
go zabić, ale czemu ona jest winna? Pokonując te bestie udowodniliście, że
jesteście godni by zyskać naszą pomoc.
Zaczęłam
wszystko analizować, mój ojciec nigdy nie mówił nic o Krasnoludach. Nawet nie
wiedziała że tak jak ja teraz był sierotą.
-„W
życiu spotyka nas wiele zła, które nas niszczy lecz po czasie to zniszczenie
jest naszą siłą” – odezwał się znów, widząc że nie wiem co powinnam na to
wszystko odpowiedzieć. – To moje słowa. Wiedziałem że trafią one do jego serca
i byłem więcej jak pewien że Tobie również je przekaże.
Nagle
poczułam dłoń Briana na swoim ramieniu. Spojrzałam mu w oczy, które chciały
chyba powiedzieć, że powinnam mu uwierzyć. Westchnęłam cicho i postanowiłam
postawić sprawę jasno.
-
Mówisz mi to wszystko dlatego że chce nam pomóc? A może sprawia Ci frajdę
obwinianie mnie i mamy o śmierć ojca?
-
Źle mnie zrozumiałaś. Próbuję Ci tylko wyjaśnić całe to zajście. Powiedz tylko
jak możemy Ci pomóc, a to dostaniesz.
-
W takim razie niech Twoi ludzie dołączą do nas. Potrzebuję wojowników, którzy
nie boją się zginąć. Każdy z nich niech zaopatrzy się we własne pożywienie. Nie
mamy czasu by zajmować się polowaniem dla tak licznej grupy. Ilu wojowników
jesteś w stanie mi zaoferować?
-
Starczy Ci 300? Wśród nich będzie 100 łuczników. – byłam zaskoczona tak sporą
ilością ich. Ilość elfów w porównaniu do nich jest naprawdę śmieszna.
-
Niech są gotowi na dziś wieczór. Proszę uświadomić ich że ja wydaję rozkazy
oraz że mamy po swojej stronie Elfy. W tym czasie pokaż nam drogę na zewnątrz.
Zamierzam wrócić do swoich ludzi. Będziemy czekać po drugiej stronie jeziora.
-
Nawet nie skosztujecie obiadu?
-
Weźmiemy na wynos. Brian zgadzasz się z moją decyzją? – zapytałam chłopaka by
nie mieć wyrzutów sumienia że działam nie pytając go o zdanie.
-
Nie mam zastrzeżeń. – odpowiedział krótko.
-
W takim razie bierzcie co chcecie. Zapewniam Cię że nie zawiedziesz się na
moich ludziach.